Joanna Podolska: W jakich okolicznościach poznał Pan Andrzeja Bobkowskiego? Był Pana współpracownikiem od pierwszego numeru "Kultury".
Jerzy Giedroyc: Artykuł Bobkowskiego pt. "Nekyia", znalazł się w pierwszym numerze "Kultury" na skutek prośby Józefa Czapskiego. Ten tekst zresztą bardzo mnie zainteresował. Poznałem go osobiście dopiero po przyjeździe z Rzymu do Paryża. Potem nasza współpraca była dosyć żywa.
Jak ocenia Pan twórczość Andrzeja Bobkowskiego po latach? Czy był to ważny pisarz w historii polskiej literatury?
Bobkowski był przede wszystkim autorem wspaniałych wspomnień z okresu wojny, które weszły do "Szkiców piórkiem". Moim zdaniem to jest jedna z najważniejszych książek opublikowanych przez Instytut Literacki. I to nie tylko ze względu na jej wartości literackie, ale także z powodu zawartych w niej bardzo interesujących refleksji dotyczących oceny sytuacji politycznej po przegranej wojnie. Słyszałem, że jedno z wydawnictw niemieckich przymierza się teraz do wydania "Szkiców" w dużym wyborze, głównie koncentrując się na ocenach politycznych konsekwencji zachowania Francji wobec Niemców w czasie wojny. Bardzo mnie to cieszy.
Zarzucano Bobkowskiemu, że "Szkice piórkiem" zostały częściowo sfabrykowane. Że oceny polityczne dopisał już po wojnie przy przepisywaniu i przygotowywaniu notatek do druku. Czy Pan nie miał takich wątpliwości publikując książkę w latach 50.?
Żadnych. Jestem pewien, że szkice powstawały na bieżąco. To jest książka bardzo uczciwa i bardzo wiarygodna. Oczywiście dziennik był przepisywany zarówno tutaj, we Francji, jak i potem w Gwatemali. Ale dla mnie jest oczywiste, że Bobkowski nie dopisywał komentarzy post factum. To były komentarze pisane pod wpływem wydarzeń.
Bobkowskiego charakteryzowała niezwykła trafność i umiejętność obserwacji. Miał też niezwykły dar adaptacji do nowego środowiska, wczuwania się w nową sytuację. To był przecież człowiek, który doskonale zaadaptował się w Ameryce Południowej. Miał tam wielu przyjaciół. Również jego teksty z Gwatemali, które publikowaliśmy, to nie były notatki turysty, ale wnikliwe uwagi. On stał się obywatelem tego kraju. Brał czynny udział w życiu politycznym Gwatemali i wszystko, co było z nią związane, głęboko go interesowało. Tak samo było z Francją, której przyglądał się krytycznie w czasie wojny.
Parę lat temu "Szkice piórkiem" ukazały się we Francji, ale nie zostały dostrzeżone, a nawet raczej zignorowane. Jak Pan sądzi dlaczego Francuzi nigdy nie chcieli zauważyć tej ważnej książki o Francji?
Może wpłynęła na to sytuacja polityczna. Po wojnie panowała we Francji dyktatura myśli lewicowej. Byliśmy tam bojkotowani. Cały nakład "Na nieludzkiej ziemi" Józefa Czapskiego został wykupiony przez Sowietów. Kiedy powstawały "Szkice piórkiem" Bobkowski nie ukrywał swoich poglądów wobec Francji, swojego rozczarowania i pesymizmu. A nikt nie lubi być oceniany. Tym bardziej, że opinie Bobkowskiego na temat Francji mimo jego wyraźnego zafascynowania tym krajem są brutalne i druzgocące.
Jaki był Andrzej Bobkowski?
Na ukształtowanie charakteru Bobkowskiego wpłynęło życie na styku paru światów. Z jednej strony był wychowankiem Osterwy, a z drugiej pupilem marszałka Śmigłego, który go traktował prawie jak syna. To co go najbardziej charakteryzowało, to chęć kompletnej niezależności, niepodporządkowywania się. On miał szereg możliwości powrotu z Gwatemali, znalezienia stosunkowo intratnej posady w Europie. Ale wszystkie nasze propozycje kategorycznie odrzucał. Nie chciał się uzależniać. Nawet kiedy udało się zdobyć dla niego jakieś stypendium, to prawie trzeba go było zmusić, by je przyjął. Tak bał się, że przyjęcie czegoś uzależni go od darczyńcy.
Bobkowski wyjechał z Polski w marcu 1939 roku w dość niejasnych okolicznościach. Mówi się, że był wplątany w jakiąś malwersację. Natomiast w latach 50. ukazały się artykuły, w których zarzucano mu kontakty z niemieckim wywiadem. Co Pan wie na ten temat?
To rzeczywiście nie jest do końca jasna sprawa. Jak sądzę Andrzej nawiązał dosyć lekkomyślne kontakty towarzyskie z Niemcami, a to działo się przecież w przededniu wojny. Poza tym jego ojciec był generałem i przyjacielem Rydza-Śmigłego. Absolutnie natomiast nie wierzę, że brał udział w jakiś nieczystych sprawach. To był niezwykle uczciwy człowiek. Jeśli się w coś wplątał, to przez swoją lekkomyślność. Wyjazd Bobkowskiego do Francji był rzeczywiście pewnego rodzaju ucieczką, ale trzeba pamiętać, że wtedy w Europie był okres wielkiego niepokoju i wielkiego strachu.
Gwatemala była jego kolejną ucieczką, tym razem z powojennej Europy. Nie sądzi Pan, że to był kompletnie wariacki wyjazd, skok w ciemność? Czy Andrzej Bobkowski z Panem kiedykolwiek wcześniej rozmawiał o emigracji do Ameryki Środkowej?
Żadnych rozmów na ten temat nie było. To odbyło się w wielkiej konspiracji. Dowiedziałem się o tym tuż przed ich wyjazdem z Paryża i było za późno, by go zatrzymać. Choć namawialiśmy go do zmiany decyzji. Ale Bobkowski nie wierzył, że coś się w Europie zmieni. Ja nie podzielałem jego pesymizmu. Widziałem możliwość oporu, szczególnie jeśli chodzi o odcinek polski. Liczyłem nawet, że będzie można wrócić do kraju. Ale ja jestem zwierzęciem politycznym. Andrzej był bardzo emocjonalną naturą. To nie był człowiek idący w określonym kierunku. On się zapalał do różnych rzeczy, często kierowały nim emocje. Nie znaczy to, że nie miał poglądów politycznych. Miał i to jasno określone. Na przykład wykluczał jakąkolwiek współpracę z komunistyczną Polską. W 1956 roku na tym tle doszło niemal do zerwania naszych kontaktów.
Jak Pan sądzi dlaczego podjął tak szaloną decyzję opuszczenia Europy na zawsze?
Bobkowski był do głębi Europejczykiem. Był przesiąknięty miłością do Europy, do kultury europejskiej. Kochał to wszystko, co Europę stworzyło. Ale w czasie wojny, a zwłaszcza w pierwszych powojennych latach, stracił wiarę w Europę. Myślał, że zapanuje tu komunizm, że ta kultura już przestaje istnieć. Stąd również jego zafascynowanie Stanami Zjednoczonymi. Chciał stąd uciec, by paradoksalnie zabrać ze sobą europejskie wartości, w które wierzył i ocalić je na krańcu świata.
Andrzej Bobkowski debiutował dość wcześnie, ale potem nie miał szansy na rozwinięcia swojego talentu. Najpierw, w biednym powojennym Paryżu i po osiedleniu się w Gwatemali, musiał walczyć o przetrwanie, a potem w sposób dosłowny o życie. Zmarł młodo i daleko od Europy. Jak Pańskim zdaniem ewoluowałyby jego poglądy i twórczość, gdyby miał więcej czasu na literaturę i politykę?
Trudno to powiedzieć bez głębszej analizy. Była to natura kontestująca, buntownik, który zawsze starał się być niezależny. Jego emocjonalny charakter stawiał go w pewnej określonej pozycji. Cechowała go także duża bezkompromisowość. Reagował niesłychanie emocjonalnie na wszystko, co go spotykało. Nie wchodziła w grę żadna kalkulacja. Poza tym bardzo ważna była dla niego wiara. Bobkowski był głęboko wierzącym człowiekiem. Pewnie poszedły w kierunku liberalnego konserwatyzmu.
A jeśli chodzi o literaturę?
Myślę, że ewolucja jego twórczości szłaby w stronę Conrada. Być może napisałby coś w rodzaju "Nostromo" czy "Jądra ciemności". Możliwe, że tak by się stało. Zresztą pracował nad powieścią, której nigdy nie ukończył.
Gdyby Pan wymieniał najważniejszych współpracowników "Kultury", czy Bobkowski znalazłby się w pierwszej dwudziestce Pańskich autorów?
Niewątpliwie w pierwszej dziesiątce.
Dlaczego? Przecież w ciągu 50 lat miał Pan dziesiątki autorów, którzy byli związani z "Kulturą" niemal od początku. Z Bobkowskim pracował Pan tylko przez kilkanaście lat?
Na to się składa wiele elementów. Wątek osobisty i uczuciowy odgrywałby w takiej selekcji bardzo dużą rolę. Dlatego liczyłby się nie tylko wkład w "Kulturę" i talent, ale także sprawy osobiste i towarzyskie. Bobkowski miał jedną bardzo cenną cechę, która jest dość rzadka, zwłaszcza wśród Polaków, choć nie tylko wśród Polaków: wierność w przyjaźni i lojalność. Nie chodzi o to, że zawsze zgadzał się z moimi poglądami. Wręcz przeciwnie. Często się spieraliśmy, ale miałem do niego osobiste zaufanie. To jest bardzo rzadkie. Bobkowski był jednym z tych współpracowników, co do których nigdy nie miałem żadnych wątpliwości, że w każdej sytuacji będą ze mną. Zwłaszcza w ostatnich latach jego życia byliśmy bardzo blisko. Czapski był moim przyjacielem i współpracownikiem. Tak samo stało się z Bobkowskim. Mieliśmy zresztą wielu wspólnych znajomych. Jego stryj Aleksander w 1939 roku odbył podróż do USA na otwarcie wystawy. Wtedy go poznałem i zaprzyjaźniliśmy się. Potem okazało się, że mieliśmy z Andrzejem także wielu innych wspólnych znajomych w Polsce.
Co Was najbardziej łączyło?
Jerzy Giedroyc: W dużym stopniu łączyły nas wspólne fascynacje literackie. Jego oczytanie w literaturze było niezwykłe. Z wyjątkiem jednej rzeczy. Andrzej był zupełnie nieprzemakalny na literaturę rosyjską. On jej po prostu nie znał, to go nie interesowało. Na ten temat nie dyskutowaliśmy, bo był w tej dziedzinie ignorantem, a dla mnie to najwspanialsza literatura w skali światowej. Bobkowski doskonale znał natomiast literaturę francuską. Lubiliśmy też obaj książki Conrada.
Gdzieś przeczytałam, że waszą wspólną pasją był Hermann Keyserling.
Bobkowski był nim zafascynowany i jego fascynacja udzieliła się i mnie. To on mnie zaraził Keyserlingiem. Nie znałem wcześniej jego twórczości.
Ostatnio Bobkowskim znowu zaczęto się interesować. Ukazały się jego opowiadania, wznowiono "Szkice piórkiem", wyszły listy, które pisał do Pana przez kilkanaście lat. Może następnym krokiem będzie wejście Bobkowskiego do szkolnych lektur?
Rzeczywiście Bobkowski stał się ostatnio pisarzem modnym. To bardzo dobrze, bo znajomość literatury emigracyjnej wciąż jest stosunkowo wąska, a Bobkowski to wyjątkowy człowiek i bardzo wielki talent. Gdyby nie choroba i lepsza sytuacja materialna, to mógłby zrobić bardzo wiele dla polskiej literatury. Nie bardzo widzę "Szkice piórkiem" jako lekturę obowiązkową, ale "Coco de Oro" tak. Tam pojawiają się akcenty Conradowskie. Zresztą jest tam wiele rzeczy, które mogą zainteresować młodych ludzi.
Znał pan również żonę Bobkowskiego, Basię. Jakie to było małżeństwo?
To była poetka i plastyczka. Zupełnie odmienna psychika, bardzo spokojna. Może dzięki temu to było idealne małżeństwo. Ona o niego dbała, on się nią opiekował. Byli bardzo zakochani. Po śmierci Bobkowskiego ona została w Gwatemali. Zebrała całą twórczość Bobkowskiego, tłumaczyła fragmenty na hiszpański.
Maison-Laffitte, marzec 1999
(za uprzejmą zgodą Pani Joanny Podolskiej)